Tak nam zielono ze wszystkich stron.
Ale najważniejsze wydarzenie z ostatnich miesięcy nastąpiło nieco ponad tydzień temu, dokładnie piątego maja!
Kogo my tu mamy? Otóż mamy dziewięć pięknych młodych dam rozmaicie przyodzianych w piórka czarne, brązowe bądź jarzębate i jednego dorodnego kawalera, którego szata stanowi dokładny mix wszystkich możliwych ubarwień. Kawaler, nieco lękliwy, otrzymał na odwagę dumne imię Lucjan a jego damy zwą się Lucynkami. Takie właśnie kolorowe towarzystwo przyjechało w gdaczącym bagażniku do przygotowanego dla nich wcześniej kurniczka w stodole.
Nie tylko Lucjan jest nieśmiały, wszystkie kurki wykazują niezwykłą ostrożność w zetknięciu ze wszystkim co nieznane a im bardziej nieznane, tym większe olaboga należy wyczyniać a potem się schować, żeby wyciągać szyję i patrzeć, i przekrzywiać głowę. Na przykład na widok jabłka, bo może wybuchnie. Albo nowego karmnika, może złapie za kurze udko. Ewentualnie można zbaranieć na widok otwartych drzwiczek na wybieg. Bo wyjście jest tylko po to, aby się w nim ładnie prezentować. O tak.
Albo tak.
Bardzo ładnie, ale nie do końca o to chodziło. Chodziło bowiem o to, aby kurki dreptały sobie po wybiegu, skubały trawkę, muszkę, zażywały kąpieli słonecznych i piaskowych. Tymczasem nic z tego, bo zwierzątka są bardzo wrażliwe i delikatne, i żadna szanująca się biestrzykowska kura na żaden zewnątrz wychodzić nie będzie! Bo nie. No nic, czekamy... Chociaż pan Zdzisio się wkurzył i powiedział, że powyrzuca królewny na wybieg i mają tam siedzieć... Niech wyrzuca, ja do tego ręki nie przyłożę. Nawiasem mówiąc, dopiero wczoraj najodważniejsza Lucyna Czarna wdrapała się na grzędę i to na najwyższą. Lucjan na ten widok nie chciał być gorszy i też wlazł. Gorzej było zejść. Ale w końcu spaść, przy okazji trzepiąc skrzydłami jak wiatrak i gdacząc wniebogłosy, to też żadna ujma na kogucim honorze.
Do gustu natomiast przypadło wszystkim urozmaicenie diety. Co zresztą nie dziwi, bo granulat, jaki dostały w wyprawce (42 zeta za 25kg śmierdzących trocin w kolorze guana) omijają nawet stodołowe myszy.
Zatem bardzo smakuje pszenica w postaci płatków i zsiadłe mleko. Z naciskiem na mleko.
Niesłychana to rzecz, jak kury potrafią mlaskać i rozkoszować się smakołykiem. W tle nagrania to nie gdakanie, tylko nasz dzielny Maksio wylewający swe żale zza drzwi kurnika. Bo zamknęli psu przed nosem, nie wpuścili, nie dali mleczka, nie dali kury i w ogóle świat jest podły.
Wracając do żywienia, nieco mniejszym popytem cieszy się zielenina. Owszem, można skubnąć, ale gdzie jest mleko?! Chociaż po chwili pretensji dzisiejsza sałatka z tartej marchwi i siekanego szpinaku została jednak opędzlowana. Kurki uczą się nowych smaków a my tego, że w kuchni już się nic nie zmarnuje. Ani na polu, bo wszelki chwast, pokrzywa, mniszek też lądują na kurzym stole.
A to kurza zastawa, która przyjechała kurierem... tak się czasem wygląda o piątej rano w Biestrzykowie, zanim się otworzy oko i przeczesze loki. Takie to cuda, proszę miłych państwa. Kto by pomyślał, że kury mogą dostarczyć tylu atrakcji i wrażeń, że takie z nich delikatne stworzenia. A jak miło posiedzieć z nimi i patrzeć, jak sobie urzędują w swoim królestwie. No i czekamy na pierwsze jajko, bo Lucynki to młode nioski pierwsza klasa, rasowe (podobno), rasy Rosa. I może w końcu przekonają się do wyjścia albo pan Zdzisio je przekona. I ciekawe, kiedy Lucek zacznie piać o świcie. I po jakim czasie zaczniemy marzyć o zakneblowaniu go.