wtorek, 29 lipca 2014

Rzecz o stodole

Stała sobie kiedyś na dalekich krańcach Mazur stara stodoła. Spróchniała, chyląca się tu i ówdzie ku ziemi, gubiąca belki i dachówki, otrzymała w końcu od burzy z gradobiciem cios ostateczny i postanowiono się jej pozbyć. Na opał. Albo na cokolwiek, byle ktoś przyjechał, rozebrał i zabrał tę szpetotę z podwórka. Za grosze. Tacy ludzie są, - stodoła zrobiła swoje, stodoła może odejść.


Wstępne oględziny wykazały, że konstrukcja szpetoty jest całkiem zdrowa, deski porządne, przynajmniej w sporej części, dachówkom nic nie dolega poza starością... Trzeba brać i przenosić - to co dla jednych śmieciem, dla innych okazać się może skarbem. Należy się delikatnie i umiejętnie zabrać do rzeczy. Pomińmy teraz niezmiernie żmudny i okrutny czas rozbiórki, przewozu i rozładunku. Należy jedynie krótko nadmienić, może ku przestrodze, że wystarczy dobra, myśląca ekipa i rzecz taka jest absolutnie wykonalna. Z naciskiem na myśląca! W innym przypadku może się bowiem na miejscu okazać...



...że deski, belki, elementy więźby dachowej zostały pocięte na kawałki. A dlaczego pocięte? A po pierwsze, bo tak szybciej, a po drugie przecież wygodniej zapakować takie króciaki. Bo się zapomniało zadbać o odpowiednio duży samochód do transportu... i tak dalej, i tak dalej. Przemilczmy resztę i skupmy się od tej pory na pozytywach.
W takiej sytuacji zmienia się od razu punkt widzenia i człowiek z prawdziwą wdzięcznością przyjmuje na przykład fakt, że dachówki jednak przyjechały w całości. Hurra! Dobrze, że nie trzeba ich było tłuc do transportu. Co za ulga...



Kolejnym plusem całej przygody i niewątpliwym bonusem są stare sanie, które przywędrowały razem z całą resztą majdanu. Jeśli uda się je wyremontować, będą pięknie zdobić obejście.

  


Ale co dalej? Okazuje się bowiem, że Fachowiec, który wcześniej podjął się dzieła i dokonał tak ochoczej rzezi na konstrukcji stodoły, załamał ręce i uznał, że się nie da. I w ogóle co to za pomysł był i czyj, przecież on tego nie poskłada... bo i z czego. I trzeba się obrazić, o.
Aha... no to w najgorszym razie mamy kupę opału i masę dachówek, zawsze to coś. Trochę może drogo wyszło, ale trzeba mieć fantazję, dziadku... Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba znaleźć czarodzieja! Jakie to proste. Kilku kolejnych polecanych czarodziejów nie miało jednak aż takiej mocy tajemnej, żeby dokonać wskrzeszenia kupy drewna i wyczarować z niej na powrót budynek gospodarczy. Zabytkowy, kryty starą dachówką, z pięknych szerokich starych desek, sam urok... Tak miało być, a zamiast tego na polu poniewierają się w nieładzie jakieś smutne szczątki...
A jednak czarodzieje istnieją. Straciwszy nadzieję na pozytywne zakończenie sprawy, udałam się na ostatnie spotkanie z oględzinami, i usłyszałam... "będzie pani zadowolona". Ooo! I cóż się okazało. Robota zawrzała.
Stodoła otrzymała nową solidną więźbę dachową, wymieniono kilka kluczowych elementów konstrukcji, stanęła też oczywiście na mocnym fundamencie.


Większość pięknych, starych desek ocalała jednak z pomoru i po lekkim dopasowaniu obito nimi konstrukcję. Stara dachówka świetnie zaprezentowała się na nowym dachu.


Na koniec stodołę pomalowano ku zabezpieczeniu przed wilgocią i szkodnikami, dzięki czemu zyskała ostateczny szlif, a dach zwieńczyły nowe gąsiory. Nie widać ich na zdjęciu, ale mniejsza o to. Są. Tak oto pięknie, choć z perypetiami, wpasowała się stara, niechciana szpetota z powrotem w mazurski krajobraz.


Jeszcze nie raz zostanie bohaterką opowieści, bo ma ogromny potencjał i piękne wnętrze. Na razie służy za dom kilku rodzinom jaskółek, pliszkom, a pod dachówkami gnieżdżą się wróble. Na dachu lubi przysiadać bocian, nasz sąsiad. Niebawem w środku zamieszkają różne inne stworzenia. Duże i małe.