Najpierw trzeba znaleźć Miejsce. Takie, które człowieka urzeknie, zaczaruje i nie będzie chciało wypuścić z powrotem. Takie Miejsce emanuje spokojem, ma w sobie ten tajemniczy urok, który sprawia, że chce się do niego ciągle wracać...
Hmm...
Na przykład kawał ugoru zarośniętego zielskiem, bez drogi, bez prądu, wody i możliwości chodzenia po nim, bo pod chaszczami kryją się wredne wertepy.
W połowie pokrytego dziarskim i zwartym młodnikiem olchowym.
NIE WIEM, doprawdy, co ja w tym zobaczyłam, ale coś musiałam. Nie pamiętam.
Potem... długo, długo nic... No bo jak się za to zabrać, przecież tego się nie da ugryźć, przebrnąć, zorganizować. Przez takie paździory przecież nikt i nic nie przelezie. I jeszcze sobie paniusia butki uwalała...
Chyba, żeby... zrobić najpierw tak:
i tak:
A potem trzeba tak:
I podły ugór zamienia się w kwitnącą łąkę,
po której można biegać.
A zza chaszczy wyłania się zupełnie inny widok. Widok na przyszłość.
Tak się to w skrócie robi. Banalnie proste, prawda? ;) Tylko trzeba sobie od razu kupić dobre kalosze.
Mogą być takie.